Żeby tu dojechać to jeszcze w Brazylii ładujemy auto na prom do Macapa.
Wybieramy trasę z Santarem i płyniemy 36 godzin przez Amazonkę w kierunku ujścia do oceanu.
Macapę przecina równik. Wkrótce zobaczymy Wielki Wóz na niebie wywrócony do góry nogami, ale najpierw 640 km drogi w stronę stolicy Cayenne, z czego ponad 100 km przez dżunglę nieutwardzoną drogą. To ten odcinek sprawia, że Gujana Francuska, najmniejszy kraj Ameryki Południowej jest trudno dostępny.
Dojechać można tylko w dwóch sezonach suchych. Wybieramy luty/marzec, aby potem móc się z niej wydostać przez Surinam i drugą Gujanę z powrotem do Brazylii. Tam będzie nas czekał najtrudniejszy odcinek. 460 km szutrem przez dżunglę – druga, najtrudniejsza droga w Ameryce południowej - po osławionej już 319, która przecina brazylijską Amazonię . Trasa przejezdna jest tylko do końca kwietnia. Od trzech tygodni nie widzimy żadnych overlanderskich aut, ani żadnych turystów. Całą francuską Gujanę pokrywa dżungla. Dla jednych spełnienie marzeń, dla drugich jeden dzień to za dużo. Wysoka wilgotność, mokradła i częste deszcze, ale przede wszystkim komary nie pozwalają im nacieszyć się pięknem lasów pierwotnych.
Jedyna droga prowadzi wybrzeżem. Te z kolei właściwie nie ma plaż, bagniste spotkanie lądu z oceanem, i uchodząca do niego Amazonka barwi wodę na mocną kawę z mlekiem.
Dojeżdżamy do granicy i pierwsze zaskoczenie. Witają nas w Unii Europejskiej.
Bardzo mili francuscy celnicy - parę wskazówek i jedziemy w stronę stolicy.
Po drodze dużo porzuconych i spalonych samochodów. O czym to świadczy nie wiemy, ale miejscowi mówią, że najpewniej zostały skradzione i użyte do przemytu. Dojeżdżamy do przedmieść Cayenne, duże sklepy francuskich marek. Tutaj walutą jest oczywiście Euro. Wygląda to tak, jakby za chwilę miał pojawić się Paryż. Cały kraj uzależniony jest od importu z Unii. Jabłka z Polski, kalafior z Holandii, piwo z Belgii…czy oni mają coś swojego? Dlatego la Guyane jest bardzo droga.
Ciekawy jest rynek pomidorów, też z importu kosztują 10 Euro za kilogram, więc są szmuglowane przez rzekę z sąsiedniego Surinamu. To jest tak dziwne, bo Gujana ma przez cały rok najniższą temperaturę 24 stopnie a maksymalną 31 no i sporo deszczu. Uprawiać mogliby wszystko. Jednak miejscowym bardziej opłaca się nielegalnie wydobywać złoto. Szmuglować narkotyki do Europy lub zajmować się przemytem.
Po brazylijskiej czarnej fasoli umoczonej w ryżu, nie możemy się doczekać bagietki, croissant’a i francuskich serów.
Język urzędowy jest tutaj francuski, ale mówi się w ponad 20 różnych. Współczesna wieża Babel, która używa translatorów w telefonie. Rdzenna ludność, która wycofała się głęboko w dżunglę też mówi po swojemu. Przywiezieni - dawni niewolnicy z Afryki, tworzą języki oparte na własnej kulturze, a nawet utworzyli nową społeczność Maroon. Brazylijczycy, Ekspaci z Europy, przesiedleńcy z Laosu no i oczywiście Chińczycy, wszyscy operują własnymi językami. Biedny ten francuski, który często już sam siebie nie rozumie.
Wreszcie zobaczymy karnawał. Odbywa się w ostatni weekend przed środą popielcową. Niektórzy przygotowują się cały rok. Są w stanie przeznaczyć wszystkie zarobione pieniądze. Mieszkamy u Laurel Sophy. Pomaga im szyć stroje. Drzwi się nie zamykają. Pod nosem mówi, że nie pójdzie na festiwal. Powoli wyłączają z ruchu główną ulicę i zamykają ją na całej długości.
Uczestnicy festiwalu z różnych kultur mają dzisiaj próbę. Najgłośniejsze są afrykańskie bębny, ale hałas jest tak duży, że ich rytm ginie w kakafoni dźwięków. Niekończący się korowód wszystkich barw świata z własnymi nutami. Dlaczego wszyscy na raz? Atmosfera bardzo życzliwa i radosna, ale dzisiaj nikt nie zaśnie, a jutro festiwal…Laurey Sophy nie poszła.
Jesteśmy u Ping i Oliviera. Oliwer jest francuzem, przyjechał tu zaraz po studiach. Jego żona Ping jest Hmongiem. w … stanowią większość. Społeczność oryginalnie zamieszkująca Chiny, Laos i Wietnam – uciekając przed komunistami zawędrowała aż tutaj. Również tutaj Hmongi założyli pierwszą plantację rambutanów, które sadzili z nasion przemycanych w sakiewkach z Azji. Są cudownymi ludźmi. Olivier fascynuje się dżunglą i ludźmi tam mieszkającymi. Jest nauczycielem. We Francji jest obowiązek nauczania, to i tutaj też. Ma mieszane uczucia, bo dziecko wyrwane z plemienia dotyka zupełnie innej kultury. Często wpada w depresję, a kończąc edukację nie należy już do żadnej społeczności.
Mieliśmy popłynąć łódką w głąb dżungli, ale od kilku dni jest ściana deszczu. Otrzymujemy komunikaty, że droga jest coraz bardziej zalewana, a odcinki nieprzejezdne. Rezygnujemy ze zwiedzania centrum kosmicznego. Nie płyniemy też na wyspę skazańców Iles du Salut, z której Henri Charriere późnejszy bohater książki „Papillon” i jej ekranizacji spektakularnie uciekł do Wenezueli. W deszczu przekraczamy granicę.
Przed nami Surinam.
Najbardziej hardkorowe zwykłe drogi o jakich słyszałem. Chylę czoła przed organizacją tej wyprawy i chęciami na nią!